Po drugie rodzinka wreszcie była w komplecie więc ni jak nie wypadało siedzieć z robótkami, gdy mogliśmy pobyć aktywnie razem.
W długi weekend mieliśmy wyjechać całą paczką w Góry Stołowe. Zrezygnowaliśmy ze względu na niezbyt pewną pogodę i obawę o kolejne podtopienia na naszym terenie. Nie mniej jednak nie usiedzieliśmy na miejscu.
Natomiast w niedzielę przy kawie przerabialiśmy kilka wersji ewentualnego wypoczynku. Pierwszą z ich była wyprawa na Trzy Kopce Wiślańskie- po szczegółowej analizie trasy mężuś stwierdził , że jest zbyt zmęczony po urodzinach kolegi Jureczka(*"... a przeca godołech , godołech , godołech...nie pij...") i może nie podołać, a wręcz wszystko co z siebie wykrzesze to spacerek po łagodnych terenach. Padło więc na Ojców, Pieskową Skałę i ewentualnie w drodze powrotnej krakowski rynek. ... Wyruszyliśmy...Nawigacja- niech ją licho świśnie poprowadziła nas dokładnie dookoła, dzięki czemu zaliczyliśmy zwiedzanie Górnego Śląska z samochodu. Po przyjeździe do Ojcowa okazało się, że ludu tam jak "mrówków" i na dobrą sprawę to i w kolejkę trzeba się ustawiać by przejść przez niektóre wąskie szlaki turystyczne. Jak przystało na "wytrawnych" włóczykijów założyliśmy iście niesportowe klapeczki na nogi, więc możecie sobie wyobrazić jak nam się miło łaziło...Nic to jednak! na miejscu mieliśmy okazję zauważyć kilka pań w .... szpilkach- te dopiero wymiatały :) Nie było osoby która by się nie obejrzała i to nie tyle z uśmieszkiem co z podziwem, że owe panie chodzą jeszcze na swoich nogach :))) No ale dość obgadywania , wracam do nas. Mężuś trasę tą pokonywał po raz pierwszy i trzeba przyznać,że mimo iż nie była wymarzenie płaska to jednak wzbudziła zachwyt i będzie miło wspominana. Obawiam się jedynie, że moje wspomnienia po czasie nie będą aż tak przyjemne, bo Stasiu zawzięcie pstryka fotki albo mojego szerokiego tyłu lub co gorsze boczków podkreślających wszystkie "wzniesienia"