Obserwatorzy

poniedziałek, 29 marca 2010

jak robot :)


Działam jak dobrze zaprogramowany robot przedświąteczny :) Okna wymyte, pranie dosycha, zalegający ciuchowy Mont Blanc wyprasowany. Ależ jestem dumna z siebie! Nie dość że udało mi się nie paść na twarz przy tym wszystkim to na dodatek zrobiłam kolejny fartuszek z aplikacjami wykonanymi ręcznie :). Gdy zobaczyłam te serduszka w necie od razu zaczęły mnie wołać. Nie mogłam się zbyt długo opierać. Tak sobie myślę że fartuszek kuchenny jest w sam raz dla niego bo w zasadzie ... kuchnia to wspaniałe miejsce by pielęgnować miłość. Zasadzać jej ziarenka każdego dnia, w ciepłym spojrzeniu,śniadaniu na stole, muśnięciu policzka przed wyjściem do szkoły, w dotyku bez słów przed zaśnięciem... Takie zwykłe gesty a tyle w nich miłości możemy przekazać naszym najbliższym... i wtedy jak mówi mój cudowny przyjaciel.. każdy dzień budzi się dla nas w kolorze słońca- czego i Wam wszystkim z całego serca życzę :).

sobota, 27 marca 2010

Moja pierwsza podusia


Wreszcie przełamałam się i dokończyłam pierwszą poduszeczkę!!!. Gdyby nie wspaniałe wskazówki ze stronki Patchworkowo pewnie do dziś bym się jeszcze męczyła :)
Muszę przyznać że ta poszewka dość długo dojrzewała. Nie wiem dlaczego ale od początku jakoś praca szła mi jak po przysłowiowej "grudzie". Najpierw stosunkowo długie wyszywanie konika (plączące się jak na złość nitki), potem szycie i tu awaria maszyny- którą (tak na marginesie) nie mam pojęcia jak ale jednak sama naprawiłam i o dziwo szyje teraz lepiej niż przed usterką :). Wreszcie pranie po skończonej robótce , suszenie, prasowanko i....o zgrozo jakaś nitka z kanwy zaczęła wychodzić w okolicy ogonka. Fatum na tym koniku siadło czy co do licha. Wqrzam się bo bardzo chciałam by podusia cieszyła pewnego maluszka, któremu właśnie pierwsze ząbki się pokazały,a jak przypomnę sobie cały proces tworzenia to nie wiem czy ucieszy maleństwo , czy je przestraszy.
Czas pokaże....
W ramach terapii odstresowującej poszłam nacieszyć się nowym życiem w ogrodzie. Właśnie wykwitły miniaturki żonkili. Nie ukrywam że z lekka spasiona po zimie, nieźle się natrudziłam by sprawdzić czy pachną- bo cała ich wysokość to aż 5 cm !!!. Jeśli sąsiedzi obserwowali mnie jak pełzałam po rabatce to albo stwierdzili że już zupełnie mi odbiło, albo że apopleksji dostałam. Chyba jednak w grę wchodzi ta pierwsza wersja bo inaczej pewnie pogotowie by wezwali lub sami lecieli mi na ratunek :)
No koniec leniuchowania- pora dokończyć mycie okien i na serio zacząć przygotowania do świąt. Chcę się uporać z takimi przyziemnymi pracami teraz, by od Wielkiego Czwartku móc cieszyć się tylko przyjazdem rodzinki i zadbać o duchową stronę świąt :)
A zatem do pracy Ula... do pracy :)))

wtorek, 23 marca 2010

tulipanki...


Popełniłam wczoraj ( a właściwie dzisiaj w nocy )kolejny fartuszek. Hmm .. miał być zupełnie inny, z ambitnym patchworkiem , a tu ups...jedynie biało- różowy pasek tą techniką. No ale pierwsze koty za płoty. Mam nadzieję, że kolejna praca będzie bardziej profesjonalna bo inaczej mistrzynie patchworku przez duże P będą miały pewnie ochotę mnie zlinczować....:)))

Dziś zauważyłam pierwszy wpis na moim blogu .:) Dziękuję Tamarko. Bałam się już że popadam w paranoję i rozmawiam sama ze sobą :)))

Trochę mi smutno. Wczoraj córcia wróciła na uczelnię, mąż siedzi u siebie i " ciężko " pracuje, a ja znów jedynie z kotem i maszyną do szycia.

A tak na marginesie dziewczyny - zauważyłyście , że wiele "zamotanych kobietek" blogujących ma koty? Moja Lonka to już prawdziwa babcia, bo w przeliczeniu na ludzkie lata jest zdrowo po 50-ce. Hihi.. przynajmniej nie jestem już najstarszą kobietą w domciu :) Mimo wszystko jest jednak baaardzo charakterna i niejednego pieska pogoniła gdzie pieprz rośnie.

sobota, 20 marca 2010

Wiosna!!!




No i wreszcie mam niepodważalne dowody na to że nadeszła wiosna. W moim ogródeczku prawdziwe wyzwanie rzuciły słonku maleńkie złoto-żółte krokusiki. Przebiśniegi zupełnie zuchwale spoglądają w niebo. Jedynie narcyz jeszcze przyczajony w pąku myśli że nikt go nie widzi. Całe rabatki hiacyntów tylko czekają odpowiedniej chwili by wystrzelić w górę i powalić nas swym pięknem i niebiańskim zapachem...

W domciu też już wiosennie. Właśnie hipnotyczny zapach hiacynta co chwila przebiega cienką nitką wokół mego nosa. Aż wierzyć się nie chce- wystarczyło kilka godzin od wstawienia go do mieszkania by eksplodował całym swym urokiem...

Tak mnie uwiodły te wiosenne oznaki, że powstała wiosenna królisia Hiacynta. Różowiutka jak jej imiennik, wysoka ( bo prawie 40 cm) iście "dystyngowana " dama w kapelusiku i reformach z kokardkami :))) Pewnie Śpioszka się ucieszy że wreszcie ma towarzystwo w swoim rozmiarze.

Na dzisiaj zostały mi jeszcze dwa małe króliczki i chyba później dam sobie na jakiś czas spokój bo pora dokończyć z dawna rozpoczęte robótki. W pierwszej kolejności podusia patchworkowa, bo konik z łatek już dawno czeka by go wszyć i podarować do nowej dziecięcej sypialni, a potem coś czego okropnie nie lubię - poprawki !!! Uszyłam kiedyś tildową kosmetyczkę i właśnie w niej mam kilka niedociągnięć, a jako że je jestem perfekcjonistką do szału doprowadzają mnie nawet najmniejsze niedociągniecia. Nie pozostaje mi więc nic innego jak się z nimi rozprawić - trzeba jednak do tego dojrzeć ... :)))

czwartek, 18 marca 2010

Śpioszka



Wreszcie znalazłam chwilkę by tu wpaść i pochwalić się kolejnym domownikiem. Jest nim królisia Śpioszka. Jakoś tak zamarzyło mi się by przynajmniej ona mogła się wyspać, bo ja od kilku dobrych dni mam okropny deficyt w spaniu, a co gorsza stale nie wyrabim się ze swych obowiązków.

Na dodatek coraz bardziej daje mi się we znaki wspomniany "syndrom kreta" i tęsknie spoglądam na rabatki gdzie nie ukrywam bardzo chętnie już bym troszkę podziobała motyczką. No pomarzyć dobra rzecz- a tu jeszcze przed świętami okna do umycia i ogólne porządki. Strasznie opornie do nich podchodzę. Może to świadomość zbliżającego się remontu więc teraz zupełnie nie cieszy przygotowanie dekoracji wielkanocnej...

niedziela, 14 marca 2010

nowi domownicy

Udało mi się wreszcie zakupić książkę Tone Finnanger " Tildas Fruehlingswelt" i mam już pierwsze efekty tildomanii :) dwie kurki i króliś.


Miło mi przedstawić państwu- kurka Premierka.

Niestety nie potrafi sama stać- choć te w książce też pokazują oparte o coś lub w pozycji siedzącej.

Troszkę się zawiodłam , bo przed przyszyciem nóg gdy szpileczki łączyły je z tułowiem nie miałam takiego problemu.

Po Premierce przyszła kolej na Dubletkę- już nieco bardziej kapryśna, więc i sukienka z haftu angielskiego i wygodne spodenki lniane.

I znów ta sama sytuacja- stała jedynie ze szpilkami...

Potem przyszła pora na Królisia.

Od razu zdobył sympatię całej rodziny, a to za sprawą ponoć wielkiego podobieństwa do naszego wspaniałego skoczka narciarskiego z Wisły :) Króliś gdy stoi przyjmuje pozycję jakby się szykował do wybicia z progu :)

wołam Cię wiosno





Słonko dzisiaj kilka razy nieśmiało przebiło się przez chmury. Z wielka lubością złapałam prawie każdy jego promyk bo tęsknota za nim jest ogromna. Cztery dni nic tylko śnieg, deszcz, śnieg z deszczem , wiatr ... brrr.... Okropnie dołuje mnie taka pogoda. Szczęściem jednak nie muszę odśnieżać bo jak na razie wszystko to dość szybko samoistnie się topi.



Oby tylko Wielkanoc była pogodna i ciepła to na Równicy będzie można powygrzewać stare kosteczki.



Dalej przywołując wiosnę szyję. Tym razem gąski- cała gromada :)





pierwsze kroki..


Cześć...
Nieco nieśmiało zaczynam dzisiaj moją przygodę z blogowaniem. Mam nadzieję, że uda mi się niebawem stworzyć miłą atmosferę, a każdy kto tutaj trafi zechce na chwilkę przysiąść i dotrzymać mi towarzystwa przy kawusi czy herbatce ...

Od jakiegoś czasu opętana wprost jestem szyciem fartuszków kuchennych. Staram się by umilały gosposiom czynności kuchenne na które jesteśmy codziennie skazane. Oto maleństwa które powstały w ostatnim czasie.Jakoś nie mogłam wyhamować i w sumie wyszło ich... 8 :)

Tęsknota za wiosną była tak mocną, że każdy z nich wypełnił się kwiatkami ...



Zastanawiam się tylko jakie skutki w "fartuszkowie" wyrządzi nasilający się u mnie coraz bardziej syndrom kreta :) już nie mogę się doczekać pracy w ogrodzie. Ledwie troszkę radości przyniosły leciusieńko pękające główki żółtych krokusików, to znów zima zazdrośnica zasypała je mokrym śniegiem...