Jesień i moje stałe rozjazdy zupełnie nie sprzyjają blogowaniu. Nimue skończony grzecznie czeka na mnie wywieziony do kraju, a ja znów u mężusia serwuję obiadki, piekę ciasta, ciasteczka itd,itd... Śmiejemy się ze Stasiem że nadrabiamy te lata kiedy byliśmy ze sobą przez weekend co dwa tygodnie. Takich lat minęło 10 więc wiele mamy do nadrobienia:)
Niestety chłód jesienny zbliża się wielkimi krokami więc w niedzielę już wrócę by objąć moja stałą domową fuchę " palacza co".
Wówczas obfocę Gnoma Nimue, a może nawet pochwalę się jakie dla niego znalazłam zastosowanie. Mam też kilka luźnych hafcików z konkretnym przeznaczeniem, więc po powrocie zasypię Was fotkami:)
A teraz zgodnie z tytułem wpisu.
Zaliczyłam mój pierwszy Holland Stoffmarkt. O rozmachu tej imprezy można się przekonać zaglądając
o tutaj :) a ja tak na szybko kilka wrażeń z wczoraj Wam przekażę:)
Jechałam podekscytowana na maxa. Już wcześniej na blogach dziewczyn czytałam o tym wydarzeniu, które było również np w Dresden czy Postdam. Znając swą naturę prosiłam mężusia by w razie zaobserwowania u mnie oznak totalnej wariacji, błysków w oczach, piany na pysku lub podobnych symptomów czym prędzej zabrał mnie do auta i odwiózł do domu, bo inaczej dam w zastaw jego, auto dom i wszystko....
Nic takiego jednak nie miało miejsca! Gdy tylko weszłam na plac handlowy emocje zaczęły się ulatniać.
Jak to wszystko wyglądało- w plusach i minusach szybciutko skrobnę:
Plusy:
* wielka różnorodność tkanin- od firanek przez podszewki, ubraniówkę, do obiciówki
*wszystkie dodatki krawieckie, aplikacje, nici, guziki, zamki- no normalnie wszystko w sporym wyborze, nawet takie o których istnieniu nie miałam w ogóle pojęcia :)
*duża ilość stoisk- chodziliśmy od jednego do drugiego blisko 2,5 godziny.
*cenowe perełki- choć rzadko
*każdy kupujący otrzymał talon który po wypełnieniu brał udział w losowaniu profesjonalnej maszyny do szycia Bernina.
Minusy:
* miejsce targowe osadzone w znacznej części na terenie gdzie po nocnych opadach chodziliśmy czasem po kostki w błocie!
*ogromna ilość osób, tak że trzeba się było pchać do niektórych stanowisk, ( byliśmy tam godzinę po otwarciu- może koło 16-tej było luźniej)
* nikt ze sprzedających nie pomagał znaleźć konkretnego materiału- należało sobie go wyszukać,mocno trzymać by ci go nikt nie wyrwał ( tak- były i takie sytuacje!) i czekać ( nie raz długo) nim Cię obsłużą.
* Ceny nie były jednak tak atrakcyjne jak się spodziewałam, a wystarczyło że na stoisku położono książkę Tildy , napisano "oryginalstoff" i już metr kosztował jakieś 10 - 14 euro, choć niewiele dalej stoisko bez książki ten sam materiał oferowało za 6 euro.
*
Ogólnie biorąc wolę się zaopatrywać na buttinette.de bo tam mam sprawdzony asortyment, pełny komfort zakupu przy kawci przed laptopem, nie raz w bardzo ciekawej cenie, lepszej od tej bazarowej, szczególnie gdy robią wyprzedaż. Jedyny minus butinette że nie można sobie " pomacać":)
Czy pojadę za rok?- pewnie tak choćby z samej babskiej ciekawości, a poza tym mam stąd do Freising jakieś 126 km więc zaliczam trasę w nie całe 50 minut gnana chęcią macania, tarmoszenia i kupowania :).
Czy coś kupiłam? - JEDEN METR ! materiału- mieszanka bawełny i poliestru z przeznaczeniem na podkładki świąteczne, które postaram się uszyć i zaprezentować Wam jak wrócę:)
***
Dzięki za wytrwałość dziewczyny i ciepłe komentarze pod poprzednim postem.
Mam nadzieję że w następnym wpisie zaprezentuję Wam już moje prace. Buziolki przesyłam i życzę wszystkim miłego tygodnia:)