Obserwatorzy

czwartek, 26 grudnia 2013

Święta, święta, święta....





Niech te Święta  będą  najwspanialsze pod każdym względem. Pełne radosnego gwaru i miłości, a każdy dzień Nowego 2014 Roku wypełniony kreatywnością, spędzony w gronie rodziny i prawdziwych przyjaciół :)- właśnie tego Wam wszystkim i sobie życzę :)



0

środa, 13 listopada 2013

Lekcja pokory.

Zafundowałam ją sobie osobiście. Przekonana że dam radę, przyjęłam zlecenie na poszewkę wg projektu Tone Finnanger. Byłam pewna  że  praca będzie prosta, łatwa i przyjemna.
Pewnie taka właśnie jest dla mistrzyń patchworku- ale dla mnie to była niezła górka. Każdy element aplikacji przyszywany jest ręcznie po podklejeniu go flizeliną. Zmorą dla mnie były części rozgałęziające się pod kątem prostym, bo zawsze jakaś uparta nitka chciała wystawać tam gdzie nie powinna. Po raz pierwszy też  pikowałam maszynowo  techniką " lot trzmiela" (?) czy  innej "pczoły":) Po tej czynności mogę powiedzieć jedno  - moja maszyno- kocham Cię:) !!!
Pierwszą poszewkę nazwijmy ją  " książkową", zaczynałam trzy razy. Po pierwszym niepowodzeniu  (w około 1/3 zrobiona) zezłoszczona podarłam   ją w nerwach. Drugą- zawaliłam gdy miałam mniej więcej połowę- tu już się łezka zakręciła z nerwów.... Trzeciej na wstępie powiedziałam że i tak ją dokończę i.... tak oto wyszła.

*
 Te wszystkie załamania które tutaj widzicie to efekt złożenia przed wysłaniem. W ostatniej chwili przypomniały mi się słowa   Ani z blogu Wieczorami , by bez względu na porę  pstrykać fotki i mimo wszystko podzielić się z Wami  obrazem tego  co robię. Aniu - buziaki :)
Do złożeń doszło fatalne światło bo choć właśnie jest poranek, to  za oknem  mglisto, szaro, buro niczym w późne popołudnie.



Druga   miała  być dowolną kompozycją tyle tylko że zachowaną w tych samych tonacjach kolorystycznych.
Gdzieś w necie widziałam patchworkowy obrazek  przedstawiający malwy. To właśnie je postanowiłam odtworzyć z pamięci. Mam nadzieję że mi się udało....a jeśli nie do końca , to tym lepie,j bo  w sumie więcej w  niej będzie mnie :))) A Waszym zdaniem przypominają malwy?

*





Niewiele mi brakowało do odwołania zamówienia. Chyba tylko  fakt że jest dla wyjątkowej osoby emanującej ciepłem i dobrą energią,udało mi się dokończyć zamówienie. Oby tylko pani Aldonie spodobały się efekty mojej pracy. (Przyznam szczerze że troszkę mam stracha)

***

Dziękuję ślicznie za Wasze komentarze pod poprzednim postem.Mam nadzieję że uda  Wam się kiedyś zwiedzić te ruiny osobiście- na serio warto!!!.
Teraz zaczynam przygotowania do kiermaszu świątecznego. Mam nadzieję że zdążę :)
Przesyłam wszystkim ogromniaste buziaki i życzę wspaniałego dnia.


niedziela, 13 października 2013

Zupełnie nie robótkowo:)

Czas mija, ja zaiwaniam jak nakręcona a pochwalić się na blogu nie ma czym.  
Kiedyś obiecałam sobie obfocenie każdej wykonanej rzeczy, ale same wiecie jak to jest. Często kończę w środku nocy i nie mam sił by jeszcze pstrykać zdjęcia, rano zabieram się za nowe projekty, a na koniec tygodnia na pełnych obrotach "dorabiam " to i owo- zależnie od potrzeb. W weekend wszystko wędruje do nowych właścicieli. Z tego też powodu nawet porządnego sklepu internetowego nie posiadam bo  najczęściej na stanie nie mam nic  co nawet jako wzór mogłoby posłużyć.  
Napisać jednak wypada choć raz na miesiąc więc....  będzie zupełnie nieszyciowo, nierobótkowo.
Jako że w sobotę moje zasoby zostały przekazane w nowe, dobre ręce osób kochających hand made dzisiejszą niedzielę mieliśmy  z mężusiem tylko dla siebie. Miał być wypad na Błatnią, potem obiadek w Brennej ale już od wczoraj Staś kombinował co zrobić by miło spędzić czas, a się nie nachodzić :) Cały  on :) Kto zna osobiście - nie zaprzeczy :) 
Zatem przy porannej kawci wraz z kolegą Google znaleźli  zamek Hukvaldy. Niedaleko od komina bo jakieś 50 km- można więc zaryzykować- myślę- najwyżej zawrócimy i na tą Błatnią pogonię męża  smerając witką w  leniwy zadek.
Okazało się że zupełnie niepotrzebnie planowałam wyjście awaryjne, bo - same zobaczcie- tyle piękna naraz nas otoczyło że  muszę się  nim podzielić z wszystkimi.






Legenda głosi że tego oto liska ze złotym pyszczkiem i złotym ogonkiem należy pogłaskać i wypowiedzieć swoje marzenie- to gwarancja jego spełnienia:)






Oszołomiona pięknem jesieni  całkiem zapomniałam wciągnąć brzuch ... :(

Buki- tak cudownie rozrośnięte, że korzenie sprawiają wrażenie  jakby się stało pod baobabem:)











Dowód niepodważalny- bez  przysłowiowej " marchewki" daleko nie ujedziesz :)





Tak wyglądam gdy atakuje się nie obiektywem :)














Ma nadzieję że skusiłam choć kilka z Was na taką wyprawę:)  Na serio warto, bo jest pięknie i niedrogo.

 Dziękuję wszystkim za  komentarze i liczne odwiedzinki.
 Życzę miłego tygodnia i... do zestukania :)

niedziela, 22 września 2013

Misie też chodzą do szkoły.

 Witajcie kochane :)
Taki właśnie misiaczek powstał by upamiętnić rozpoczęcie edukacji przez  pewnego chłopczyka w Anglii. Nie może być  że misio zostaje w domciu sam i się nudzi więc został też "doposażony" w tornister by  mógł i on  poszerzać wiedzę w misiowej szkole. Będą się wieczorem dzielić wrażeniami dnia, wymieniać pomysłami i wiedzą którą zdobyli :)
Tornister bardzo siermiężny. Cały z grubo tkanego lnu. Przeszyty ściegiem zadziergiwanym. Uszko  tornistra wykonane jak pętelka do zapinania  guzików. Szelki to przepleciony  w warkocze lniany szpagat.
A efekt końcowy  na foteczkach:)








 Drugie zamówienie specjalne jakie otrzymałam to prezent urodzinowy dla babci.  Ze względu na stan zdrowia jubilatki musiał spełniać odpowiednie wymagania  więc razem z Kasią  wymyśliłyśmy  urodzinowa podusię:)
Pełny opis i wszystkie fotki znajdziecie  oczywiście w Moim małym sklepiku, a tutaj  tylko   mała wstawka .



A teraz - Ulcia  jako  kowbojka :) 
Mężuś ukradkiem złapał mnie w obiektyw na  imprezie Picnic Country wspomnianej we wcześniejszych postach . W tym wcieleniu jeszcze mnie nie widziałyście więc nieśmiało wstawiam jedną fotkę :)


 I jeszcze jedno zdjęcie- teraz zobaczycie jak muszę "odpokutować" to że ośmieliłam się zostawić pannę Lonię na cały długi dzień w domku bym mogła zapracować na jej puszeczki i saszetki Gourmet-a :)

Bardzo niewyraźne bo Staś z komórki pstryknął  tak na byle jak ale i tak widzicie jak zostaję zagoniona do miziania by norma dzienna została wykonana:)
 Kochane dziękuję Wam za liczne i wspaniałe komentarze pod poprzednim postem. Bardzo się cieszę że  zakładeczki bardzo Wam się spodobały.
Witam nowe obserwatorki- dziękuję że odnalazłyście mnie w sieci:)
Wszystkim życzę wspaniałego tygodnia.
Buziaki i do... zestukania:)

niedziela, 15 września 2013

W moim magicznym domu....

.. wszystko się zdarzyć może... Uwielbiam piosenki Hanny Banaszak-a Wy? 
A wracając do domku a raczej domków....hm można powiedzieć że  mam już całe osiedle. Zobaczcie same w Moim małym sklepiku. Chyba rzeczywiście troszkę mi odbiło bo motyw domu nie  opuszcza na zbyt długo moich projektów.  Tym razem to - zakładeczki do książeczki.:)
Rozwiązywanie krzyżówek i czytanie kryminałów to moja  następna pasja. Niejedną noc wraz z Panną Marple czy Herkulesem Poirot szukałam  bezdusznych  morderców grasujących po angielskich wsiach czy wielkopańskich posiadłościach. Zawsze w tych zmaganiach towarzyszyła mi zakładka- nie raz z resztą nieźle  poszarpana zębami gdy napięcie sięgało zenitu:)
Gdy byłam dzieckiem i literki skakały  mi przed oczyma jak szalone, mieszały się wpadając w różne  linijki tekstu  mama kupiła mi  pierwszą zakładkę. Pamiętam do dziś że na górze miała zawiązany czerwony  chwościk i całą wewnętrzną zawartość osłaniała przeźroczysta  plastikowa  osłonka która po bokach miała takie dziurki. Wyglądała jak  taśma filmowa. Eh świetnie się ją gryzło :)  Nim skończyłam ( czytając godzinę dziennie na głos) całą  bajkę " Włóczęgi Misia  Łazęgi" z osłonki zakładkowej pozostały wióry.
Po latach ( oj i to wielu , wielu ) na allegro kupiłam  Misia Łazęgę i przechowuję ją  dla przyszłych wnucząt jak skarb prawie :)
Później w szkole podstawowej na zajęciach praktycznych robiliśmy sami zakładki. Najpierw z tektury, potem  z  lnu a na koniec już jako nauczyciel  na zajęciach "świetlicy środowiskowej"   to ja uczyłam dzieci robić je tkane ręcznie. Muszę przyznać że chłopcy byli nie do pokonania w tym wyplataniu:) i to zarówno jeśli chodzi o  kolorystykę jak i perfekcyjność wykonania.
Dzisiaj pokazuję Wam  bawełniane z aplikacjami.
Kochane dziewczyny wybaczcie, ale jest   tych zdjęć od groma więc tutaj kilka,  a  wszystkie są w tym moim Małym sklepiku. :)







Naszywanie małych okienek  na tyle było nudne że  postanowiłam  umilić  sobie życie robiąc aplikacje kwiatów. Wyszły może takie jakieś  jak z  zaczarowanego ogrodu, lekko wynaturzone, nieproporcjonalne  w stosunku do  domków ale... wystarczy  spojrzeć na nie z innej perspektywy lub okiem dziecka i już  wszystko będzie ok :)))
 Uciekam teraz na spacerek, a Wam życzę miłego niedzielnego wieczoru, wspaniałego tygodnia i uśmiechu na co dzień.
Dziękuję za miłe komentarze i odwiedziny w moim kuferku.
Papa:)