W poniedziałek wypowiedziałam wojnę grypie, która podstępnie atakowała mnie już od piątku. Ból głowy był okropny. Nawet mruganie wymagało wielkiego wysiłku, a kaszel odczuwany był jak wybuch granatu wewnątrz głowy. Straszne- nikomu nie życzę! Odleżałam do poniedziałku, lecz rankiem dołączył ból gardła i podwyższona temperatura i skończyło się na wizycie w przychodni i L-4. Od wczoraj mogę już w miarę normalnie żyć, a co za tym idzie maszyna też poszła w ruch.
Od dawna podziwiałam zające typu maileg. Nikogo nie udało mi się namówić na przesłanie wykroju więc spróbowałam sama i teraz chcę Wam pokazać co mi z tego wszystkiego wyszło. Nie jest idealny, ma tylko 43 cm wzrostu(od ucha po piętę), ale fajnie się go szyło no i co najważniejsze.... mam swojego :) Dzisiaj sił starczyło tylko na zająca i kieckę stylizowana na lata 20-te, lata 30-te, ale myślę że panna jutro dostanie jeszcze buciki i jakąś torebeczkę w łapki.
Dziewczyny bardzo serdecznie dziękuję Wam za odwiedzinki i bardzo miłe komentarze. To zdumiewające ile radości i jakiego powera może dać garstka czarnych literek :)
No a teraz zapraszam na sesję zdjęciową bo poza panną zajączką jeszcze kilka zaległych stworzonek tutaj się wpycha na bloga :). Zatem wytrwałości Wam życzę, bo troszkę tego jest :)
Baranki mimo zarzekania się po Serduśnym i Malutku jednak powstały ale tylko dlatego że były już wyrysowane na tym nieszczęsnym ręczniku i stwierdziłam ze wyrzucić ich jednak nie potrafię. Poza tym nie w mojej naturze leży poddawać się:) Wniosek jest jednak jeden :" Niemal sagt niemal"... :) Nigdy nie mów nigdy ... bo i tak wszystko zdarzy się tak czy siak :) Marzy mi się jeszcze baranek kremowy z czarną główką i czarna owca , ale jak pomyśle o godzinnym odkurzaniu wykładziny po uszyciu frottki to troszkę mi ochota przechodzi :) Miłego dnia życzę wszystkim. :)