Kiedyś obiecałam sobie obfocenie każdej wykonanej rzeczy, ale same wiecie jak to jest. Często kończę w środku nocy i nie mam sił by jeszcze pstrykać zdjęcia, rano zabieram się za nowe projekty, a na koniec tygodnia na pełnych obrotach "dorabiam " to i owo- zależnie od potrzeb. W weekend wszystko wędruje do nowych właścicieli. Z tego też powodu nawet porządnego sklepu internetowego nie posiadam bo najczęściej na stanie nie mam nic co nawet jako wzór mogłoby posłużyć.
Napisać jednak wypada choć raz na miesiąc więc.... będzie zupełnie nieszyciowo, nierobótkowo.
Jako że w sobotę moje zasoby zostały
przekazane w nowe, dobre ręce osób kochających hand made dzisiejszą
niedzielę mieliśmy z mężusiem tylko dla siebie. Miał być wypad na
Błatnią, potem obiadek w Brennej ale już od wczoraj Staś kombinował co
zrobić by miło spędzić czas, a się nie nachodzić :) Cały on :) Kto zna
osobiście - nie zaprzeczy :)
Zatem przy porannej kawci wraz z kolegą Google znaleźli zamek Hukvaldy. Niedaleko od komina bo jakieś 50 km- można więc zaryzykować- myślę- najwyżej zawrócimy i na tą Błatnią pogonię męża smerając witką w leniwy zadek.
Okazało się że zupełnie niepotrzebnie planowałam wyjście awaryjne, bo - same zobaczcie- tyle piękna naraz nas otoczyło że muszę się nim podzielić z wszystkimi.
Legenda głosi że tego oto liska ze złotym pyszczkiem i złotym ogonkiem należy pogłaskać i wypowiedzieć swoje marzenie- to gwarancja jego spełnienia:) |
Oszołomiona pięknem jesieni całkiem zapomniałam wciągnąć brzuch ... :( |
Buki- tak cudownie rozrośnięte, że korzenie sprawiają wrażenie jakby się stało pod baobabem:) |
Dowód niepodważalny- bez przysłowiowej " marchewki" daleko nie ujedziesz :) |
Tak wyglądam gdy atakuje się nie obiektywem :) |
Ma nadzieję że skusiłam choć kilka z Was na taką wyprawę:) Na serio warto, bo jest pięknie i niedrogo.
Dziękuję wszystkim za komentarze i liczne odwiedzinki.
Życzę miłego tygodnia i... do zestukania :)